9.10.2021 Sobota

Aleksandra Jach – „Jestem częścią świata, 2071”

Co stara kobieta robi w ruinie Trafostacji w przyszłości oddalonej od nas o 50 lat? Kogo tam spotyka i jak wygląda wtedy świat? Opowiadanie o możliwej wersji świata w roku 2071.

Wersji audio tekstu posłuchasz tutaj:


Jestem w środku tego czegoś, co kiedyś było budynkiem. To niesamowite, że on jeszcze stoi. Chcę się tu przespać. Czy będę bezpieczna? Ciemno. Pachnie tak jak kiedyś w oranżeriach ogrodów botanicznych. Głęboko wciągam powietrze, brakuje mi tchu. Powinnam zaprzestać takich wycieczek w moim wieku. Bolą mnie nogi. Muszę usiąść. Czuję ciepło, wilgoć, zapach kurzu, rozkładających się roślin, i zwierzęcych odchodów. Czy mam się niepokoić? Zmęczona jestem. I tak już nigdzie dziś nie dojdę.

Zresztą, co tutaj się może wydarzyć? Coś mnie ugryzie? Zagryzie? Ha, ha… To chyba niemożliwe. 

Na ziemi jakieś wysokie rośliny. Nie wiem, co to jest, bo wokół ciemno. Kładę się na nich, czuję, że niektóre z nich mają włoski. Takie podobne do pokrzywy, ale nie parzą. Trochę łaskoczą. Opieram się o coś, co kiedyś było ścianą, a teraz porośnięte jest wijącymi się roślinami. Ale miękko. Jaka ulga dla pleców. Jak miękko. Czy ktoś mnie tu znajdzie? Czuję się jak część czegoś większego. Jak w łonie matki. Tak się ciepło zrobiło, że zniknęła granica między mną, a tym co wokół. Jestem częścią tego świata. Tak to chyba wygląda.

Kiedyś próbowałam grzybów. Wiele razy sprawdzałam, czy mi pomogą. Miałam marzenie: przestać czuć się bardzo samotna. Moje myśli były ciężkie. I na co dzień było mi trudno rozpoznać co jest realne, a co w mojej głowie. Lekarze mówili o różnych zaburzeniach, ale ja nie chciałam ich słuchać. Branie leków wydawało mi się straszne. A jak się uzależnię? A jak będę musiała brać coraz więcej? Może lepiej w ogóle nie zaczynać. Z drugiej strony nie mogłam przestać myśleć o tym, jak by to było, gdyby udało mi się choć trochę zbliżyć do rzeczywistości. Udowodnić sobie, że nie jestem dziwadłem, tylko częścią czegoś większego, częścią tej różnorodności i złożoności.

Pewnego dnia koleżanka zabrała mnie do parku. To było dość dawno temu. Kilka dekad. Wtedy parki były częścią miasta. Trochę przyrodą, a trochę betonem. Pamiętam, że w tym parku rosły spektakularne buki, dęby i jesiony. Tworzyły piękną dzicz, ale ścieżka obok nich przypominała nam, gdzie jesteśmy. No i krótko przystrzyżona trawa. Usiadłyśmy na pustej polanie, a ona podała mi słoiczek z suszonymi grzybami. Zaczęłam je jeść. W buzi robiły się obślizgłe i po kilku kęsach miałam dość.

– Nic nie czuję — powiedziałam.
– Zaczyna się – stwierdziła.
– Co? – nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
—No, tak to zawsze wygląda. Siedzisz i jesz. Nic się nie dzieje. I kiedy mówisz: „“nic nie czuję”, to jest przełom. Życzę dobrej przejażdżki! – zaczęła się śmiać.
— A ja tymczasem skoczę po kawę – powiedziała koleżanka i szybko się oddaliła. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Najpierw poczułam, że pode mną w trawie robi się ciepły dołek. Jakby ktoś mnie wciągał do środka ziemi. Trawa stała się bardzo miękka. Dotykałam jej ręką delikatnie, była trochę jak włosy małego dziecka. Puszek. Otworzyłam oczy, a szczyty drzew, które wcześniej wydawały mi się wysokie i niedostępne, tak jakby pochyliły się nade mną i głaskały mnie po ciele. Kiedy teraz o tym myślę, najlepiej pamiętam dotykanie i miękkość oraz dziwne ruchy roślin, które się zbliżały i oddalały. To było fascynujące. Czułam błogość i myślałam o tym, że wszystko się ze sobą łączy. Jasne, każdy o tym wie, to logiczne, ale dopiero wtedy poczułam, że tak właśnie jest. Poczułam to całą sobą. Moje żyły stawały się częścią grzybni. Krew pulsowała poza ciałem. Nie było uciążliwych myśli, które sprawiały, że czułam się jak w potrzasku. Nie wiem nawet, o czym wtedy myślałam. Pamiętam wrażenia zmysłowe i brak granic.

Jestem częścią tego świata.

Teraz też jestem jego częścią. Ale bez psychodelików. Ciekawe, że wtedy były mi one potrzebne, żeby wejść w podobny stan. Dużo się zmieniło od tamtego momentu. Miejsce, w którym zamierzam spędzić noc, było kiedyś trafostacją. Reliktem głębokiej przeszłości, kiedy energię produkowano z węgla. Gdy przestano wykorzystywać ją do rozdzielania prądu, zaczęła służyć za schronienie ludzkim i pozaludzkim osobom.

Kilka dekad później przez przypadek trafiam tutaj na noc. A teraz próbuję zasnąć. W tej dziczy. W tym rezerwacie, który objął całe miasto. Lata temu populacja Wrocławia zaczęła się bardzo kurczyć. Tak bardzo, że utrzymywanie dla niej miejskiej infrastruktury nie miało już sensu. Zadecydowano, że ścisłe centrum zostanie zamienione w skansen turystyczny, a pozostałe dzielnice staną się rezerwatami przyrody. I muszę przyznać, że to była świetna decyzja. To wspaniałe uczucie błądzić wśród tych porośniętych budynków i ulic. Jakbyśmy wymarli, a nie jedynie przenieśli się do przestrzeni wirtualnej. Nie spotkałam nikogo podczas mojej wyprawy. Niewiele osób było zainteresowanych samodzielnym zwiedzaniem rezerwatów, które de facto powstały w większości polskich miast, gdy kraj nam się zaczął gwałtownie wyludniać. Przez dekady zrobiło się dość gorąco, a jak słońce nie prażyło, to tygodniami padały deszcze. Huragany i trąby powietrzne także stały się niemal codziennością. Najbezpieczniej było usiąść przed monitorem i oglądać rodzące się na twoich oczach sarniątko. Tak to wygląda. Kamery umieszczone w rezerwatach to element bardziej złożonego systemu rozrywki. Publiczność domaga się efektownych kawałków również z życia przyrody. Producenci miksują więc przekaz z maleńkich kamer z maleńkich kamer umieszczonych pod ziemią, w gniazdach, na ciałach zwierząt.

Swoją drogą ciekawe, czy w trafostacji są takie kamery. Jeżeli tak, to niedługo stanę się jedną z bohaterek tego przyrodniczego porno-show. Trudno mi zasnąć z tą myślą. Poczucie zespolenia ze światem oddaliło się i nie wiem, gdzie go teraz szukać.

– Kim jesteś? 

Jednak zasnęłam, bo obudził mnie głos. Przede mną stała mała dziewczynka. Mogła mieć około sześciu lat. Długie, splątane włosy. Trochę brudna sukienka. Bez butów, ale z pomalowanymi paznokciami. Widać, że hasa po dworze tak często, jak po domu. 

– Jestem Marta – odpowiedziałam.
– Co tutaj robisz? – wypytywała mała. Była bardzo pewna siebie. Zachowywała się, jakbym wtargnęła do przestrzeni, która należy do niej.
– Robiłam sobie spacer po rezerwacie i zasnęłam – postanowiłam odpowiadać krótko i szybko odwrócić bieg rozmowy. Ja też chciałam się czegoś dowiedzieć.
– Czy spotkałaś tutaj kogoś? – zapytała.
Dobra, czas na kontrę.
– Hej, wiesz co, a  może ty mi powiedz, kim jesteś i co tu robisz, i dlaczego mnie tak wypytujesz? Ja się dopiero obudziłam, a tu śledztwo. Zasnęłam i tyle. Co taki maluch tutaj robi? –miałam nadzieję, że przejmuję kontrolę nad rozmową.

Ale dziewczynka popatrzyła na mnie przez chwilę, odwróciła się i odeszła. Aha, to świetnie. O co tutaj chodzi? Po jakimś czasie wróciła. Z innymi dzieciakami, mniej więcej w jej wieku. Nie zwracały na mnie specjalnej uwagi. Nie byłam dla nich bardziej interesująca niż zwisająca gałąź bluszczu albo biedronka krocząca po podłodze. Dzieci czuły się we wnętrzu trafostacji jak w domu. Kładły się na ziemi, przytulały do ścian. Widać było, że znają każdy zakamarek w tej przestrzeni. Każde wgłębienie i miękkość.

Na początku ogarnął mnie niepokój. Przede wszystkim, gdzie są rodzice tych dzieci? Co one tu same robią? Wyglądały jak w transie. Nie zwracały na mnie uwagi i zabolało mnie to. Przemknęło mi przez głowę, czy nie iść dalej, ale ciekawość zwyciężyła. Zaintrygowało mnie te kilkanaście małych osób. Co mogły mieć tutaj do załatwienia?

Dzieciaki usiadły w kręgu, wzięły się za ręce, a po kilku minutach rozbiegły w różne strony. Wcisnęłam się bardziej w róg pomieszczenia i obserwowałam. Jedno dziecko przyniosło mnóstwo kwitnących koniczyn. Ułożyło je na ziemi w rodzaj bukietu i poszło. Potem przyszło kolejne z bułką, pomidorem i ogórkiem. Trafił się nawet żółty ser i tofu, i czekoladki. Moja ciekawość rosła. O co tutaj chodzi? Po chwili dostrzegłam też zabawki. Misie, lalki i małe samochody znalazły swoje miejsce na ścianach przywiązane bluszczem. Kiedy wszystko już wisiało, dodały nowy element. Kolor. Do wnętrza trafostacji wkroczyło kilkoro małych osób z kolorowymi płynami w butelkach i oblały wszystko dookoła, włącznie ze mną.

Dekorują przestrzeń. Zastanawiam się po co? Właściwie to już jestem znużona obserwowaniem tej zabawy. Są jak pszczoły. Ciągle w ruchu. Porzucają jedną aktywność. Teraz już robią coś innego. I znowu coś innego. I znowu coś innego. To już trwa kilka godzin. Teraz wnętrze trafostacji wygląda dziwacznie z tymi wszystkimi dekoracjami. Chyba się trochę zdrzemnę. W moim wieku drzemki to najlepszy moment dnia. I tak opadłam z sił, i nie chce mi się stąd ruszać.

Budzi mnie śpiew. Jest już ciemno. Przynajmniej na zewnątrz, bo w środku wszystko się żarzy. Skąd tu tyle świeczek? Czy nie spowodują pożaru? Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Poczułam, że jestem w miejscu, do którego nikt mnie nie zapraszał. Że jestem intruzką.

A oni? Widzę, że dobrze się bawią w tej przestrzeni. Niektóre dzieciaki siedzą na ziemi i po prostu patrzą na to, co mają przed sobą. Inne dalej dekorują wnętrze albo trzymają się za ręce i cicho śpiewają. Wygląda to bardzo pięknie, ale też niepokojąco. Skąd w nich taki spokój? I zainteresowanie tym miejscem? No i gdzie są ich rodzice?

Nie wiem co się dzieje, ale dzieciaki mnie okrążają. Są spokojne, ale mimo to jestem trochę zaskoczona. Zbliżają się do mnie tak bardzo, że czuję ich zapach. i widzę wszystkie detale ich twarzy. Niektóre z dzieci uśmiechają się, jakby chciały mnie uspokoić. Myślę sobie, że albo stąd ucieknę, albo się im poddam. Decyduję się na to drugie. Pokazują mi, żebym się położyła. Siadają tuż przy mnie i mam nad sobą kilkanaście par oczu, wpatrzonych we mnie. Dają mi do zrozumienia, że nie powinnam była tu przychodzić? – zastanawiam się.

– Do widzenia osobo zwana Martą – powiedziała do mnie jedna z małych osób.
– Pożegnaj się z Martą. Marta zamienia się w coś innego. Jeszcze nie wiadomo w co. Marta zgadza się, że to trudne i męczące być samotnym i starym człowiekiem. Marta chce być częścią świata. Od dawna do tego tęskniła – dodała inna.

Poczułam, że wypuściłam całe powietrze, które miałam w płucach. A kolejny wdech był dla mnie za trudny. A może niepotrzebny.

Jestem częścią świata. 


Autorką tekstu jest Aleksandra Jach

wykorzystuje umiejętności kuratorskie, edukatorskie, facylitacyjne, opiekuńcze i pisarskie do tworzenia nowych światów. W jej projektach życiowo-zawodowych zazwyczaj występują obok siebie: dobrzy i inspirujący ludzie, kryzys klimatyczny i ekologiczny oraz nadzieja. Jest członkinią kolektywów Muzea dla klimatu i Kultura dla klimatu oraz kolektywu Strategic Dreamers zajmującego się działaniem na styku projektowania przyszłości i rozwijania kultur organizacyjnych. 

Pozostałe „Narracje o Trafostacji” poznasz TUTAJ

- Czytaj także

Polecamy

Zobacz więcej