6.10.2021 Środa

Urszula Zajączkowska – „Sześć stron świata Trafostacji”

Jak ponad 90-letni obiekt budowlany wpływa na środowisko, w którym się znajduje? I jak środowisko wpływa na ten budynek? Poznajcie spojrzenie botaniczki na to, w jakim rytmie zachodzą zmiany w Trafostacji.

Wersji audio tekstu posłuchasz tutaj:


Ziemia obraca się wokół Słońca, nachylając ku niemu swe obrzeża w rytmie równań Kopernika i Keplera. Te zjawiska ustanawiające cykliczne uderzenia energii, falowanie temperatury, kolory światła i dostępność wody w skałach nie podlegają żadnej dyskusji. Powstają z tego plamy ekosystemów, kształtujące barwną mozaikę całej biosfery świata. I tak kula wiruje, a żywym na jej powierzchni staje się dzień lub noc, śnieżna zima, albo pora deszczowa, wielkie susze, wiosna lub jesień.

Ruchy planet i Słońca powodują, że życie na Ziemi stało się rozpięte w granicach wytrzymałości zamieszkujących różne strefy żywych organizmów – i tak, jedni z nich muszą zabijać foki i spać w lodzie, a inni szukają cienia i kropel w popiele.

W szerokim paśmie kuli ziemskiej jest też obszar klimatu tak zwanego umiarkowanego, gdzie układy termodynamiczne dążą do ustanowienia niezwykle złożonej formy życia jaką jest las. Las też nie podlega dyskusji.

Wnika on w pola zagajnikami, w kąty nieużytków samosiejkami drzewek światłożądnych, włazi też szczelinami w nasze grzeczne, poprawne miasta, ewolucjami zapisanymi potęgą drogi stanowienia natury.

W klimacie umiarkowanym las ulega przemianom aż czterech pór roku. Wielkie to są lasu metamorfozy. Każda z nich znaczy całkiem co innego i nigdy nie powoduje, że las przestaje próbować rosnąć, zasiedlać coraz szersze rejony, sięgając granicy wytrwałości tkanek swych drzew, mchów, skąposzczetów, owadów, paprotników, grzybni i całego mikroświata.

Przestrzeń miasta jest betonową zaporą dla tych naturalnych wlewów lasu i jego przemian.

Jest więc nieustanną przemocą wedle panujących we wszechświecie praw termodynamiki i naturalnej dążności żywych układów do ustanowienia systemu o możliwie najniższym poziomie energii rozproszonej. We Wrocławiu systemem nie jest Wrocław. Jest nim łęg i las wilgotny.

W dolinach rzek mogłyby rosnąć jesiony, olsze i wierzby, a w rozświetlonych lukach ostoją dla wielu zwierząt byłyby czyżnie. Podmokłe runo i żyzne od osadów rzecznych podłoże ukształtowałoby różnorodność gatunkową roślin naczyniowych i nienaczyniowych, obfite w krzewy i rośliny runa, jak sadziec konopiasty, przytulia błotna, jaskier kosmaty, niecierpek pospolity, skrzypy, paprocie… wszystkie one budowałyby heterogeniczne, łagodnie ulegające przemianom spektrum świata ożywionego, które zasiedliłoby to miejsce, aby pulsowałoby w nadanym z kosmosu rytmie. Miasta są jednak pełne śmierci i betonu, mieszaniny cementu i krzemionki ulepionej w twardą i martwą masę, niezwykle oporną na zasiedlanie innymi istotami biosfery, bo niewrażliwą na działanie wody i powietrza.

Z betonu zbudowany jest też szkielet trafostacji, nieczynnej stacji transformatorowej, z której dawno temu wywleczono wnętrzności. W jej oknach nie ma już szyb, przez co przypomina odartą z powłok, z pustymi oczodołami, wyschniętą czaszkę jakiegoś stwora dalekich czasów, niedbale porzuconą na brzegu rzeki.

Trafostacja usytuowana jest na skraju parku, choć czuje się, że jest ona raczej bliżej skrzyżowania szerokich arterii, wciąż zapchanych samochodami, w duszących spalinach, bez przerwy odbijających jazgot silników od jej ścian. Jest prostopadłościanem, wydłużonym w jednym kierunku.

To co w tym jest ważne, ale trudne do zauważenia, gdy stoi się przy niej i nie patrzy w niebo, to fakt, że jest ona ułożona niebywale konkretnie wedle głównych kierunków świata.

Dłuższy bok jej bryły leży idealnie na osi północ-południe. Cała więc stoi na osi północ-południe, a 4 jej ściany idealnie odpowiadają wschodowi, zachodowi, północy i południu.

Można się spodziewać, że największe płaszczyzny ścian, ustawiono od wschodu i zachodu po to, by słońce nie nagrzewało zbytnio całej budowli. I mimo że minęło już ponad 90 lat od jej powstania, drzewa w parku dorosły, dają cień, to jednak nadal czuje się, jak słońce operuje nad trafostacją. Łatwo przez to zorientować się we współrzędnych świata.

Kliknij obrazek, aby powiększyć

Budowniczowie Trafostacji dobrze znali grząski i niepewny teren rozlewisk Odry. Fundamenty musiały więc wniknąć głęboko w lepiszcze ziemi. Te fundamenty od dawna są granicą dla wzrostu tysięcy tamtejszych korzeni, są przesieką dla ich spontanicznych wędrówek i poszukiwań, czyli tego, co mają zwyczaj robić tylko dlatego, że żyją. Mimo że nie miałam szansy wykopać tam odkrywki, by patrzeć i dotykać geometrii szlaków korzeni, mogę się spodziewać, że pętlą się tam i opływają beton fundamentów dokładnie tak, jak rzeka tworzy wiry wokół przeszkody i że właściwie jej to nie zmienia, tylko supła się na chwilę, mąci, by zaraz płynąć dalej. Tego spodziewam się pod ziemią trafostacji – kołtunów korzeni w kontakcie z budowlą i potem ich odpływów, w inną stronę.

Budowniczowie trafostacji znali też deszcze, śniegi i grady, wszelakie opady wody i jej metamorfozy. Dlatego to, co bezpośrednio wystawione jest do nieba, jest zasłonięte najbardziej. Powierzchnię dachu zabezpieczono więc smołą i jeszcze papą. Nie ma jej na ścianach bocznych. Jest na dachu, bo przecież tam pada deszcz. 

I mimo że Joanna Rajkowska postanowiła kiedyś oblec roślinnym ciałem strupiałe szczątki trafostacji, nadać im rytm przyrody, obsadzając jej ściany, okna, paprotnikami, pnączami, wyciskając strumyki wody sączącej się po ścianie, zapładniając ją wolą życia, by tylko zasiedlały, obrastały i przerabiały materię, to jednak tu na dachu, wszystko dzieje się jedynie decyzją roślin. Bez udziału człowieka, to znaczy także bez naszej uwagi.

Tylko na dachu widziałam puchnące w żywiołowej wegetacji mszaki, na różnych etapach cyklu rozwoju, rozkładające się, przez co tworzące potem garstki próchnicy, w której kiełkują latające diaspory mniszków, przymiotna, czy nawłoci. To tam ukorzenić mogą się krzewy owocowe, dzięki jakiejś ptasiej przybłędzie, która na budowli przycupnęła, uwalniając dalekie nasiona, wpuszczające zaraz w rozpękniętą papę swój zawiązek korzenia. Wszystko to zaczyna tworzyć małe obiegi materii, coraz rozleglejszych się troficznych zależności, których nikt nie zakłóca. Bo roślinom wystarcza, że jest tam dach, a na nim one, jest słońce, deszcz i nie ma człowieka.

Kliknij obrazek, aby powiększyć

Złożoność bryły trafostacji i jej obrost roślinami oczywiście stawia przed botanikiem wiele pytań. Tym najważniejszym jest – jaki język należy się temu ustanowionemu w trafostacji światu?

Stojąc chociażby przy ścianach budowli, przyglądając się dynamice wzrostu, rywalizacji o przestrzeń, plątaninie wypełniania luk powietrza i muru przez pędy, można poszukiwać gatunków, które wskażą główny nurt panujący w tej przestrzeni. Dodatkowo frapuje, o jakim czasie czterech pór roku wegetacji mamy mówić, myśląc o trafostacji, że to jest właśnie trafostacja? Zwykli bowiem jesteśmy do przyglądania się z uwagą roślinom wtedy, kiedy kwitną, eksplodują wegetacją, gdy wypełniają wzorzec głęboko utrwalony w kulturze – rośliny będącej w pełni. Ale w naszej strefie geograficznej istnieje też całkiem inny czas roślin – ich śmierci, ich nieestetycznej formy i rozkładu. Trafostacja, obrastana roślinami zimozielonymi, ale także tymi, które gubią liście, ulega zatem ciągłym metamorfozom, jesienią traci okrywę, jak gady podczas wylinki zrzucające niepasujący do przyszłości pancerz, i obnaża na płaskiej powierzchni betonowej ściany nagie rysunki pędów.

Kliknij obrazek, aby powiększyć

Aby zrozumieć i poczuć ten naturalny rytm przeistoczeń trafostacji, wyznaczyłam drobną powierzchnię obserwacyjną, małe pole do patrzenia i wytyczania na nim mapy zasiedlających ją roślin. Poletko to o powierzchni około 1 m2 znajduje się na wschodniej ścianie trafostacji i zaznaczone jest dziurami, jakie wykułam w murze.

Ten mały kwadracik przez działanie czasu i wzrost roślin, pomoże opowiedzieć w przyszłości, co się dzieje tam teraz, jakie główne przeistoczenia ciał roślin opanowały bryłę, dlaczego właśnie te a nie inne? Jakie typy roślin, o jakim charakterze istnienia obrosną martwy mur? Które z nich odpuszczą lub może stworzą niszowe kolonie gdzieś w szczelinach? Wraz z czasem trafostacja będzie przypominać albo złożoną, wielogatunkową mozaikę wciąż ulegającego przemianom ekosystemu, albo zapanuje tam monokultura najsilniejszego pnącza, np. bluszczu pospolitego. Wszystko to dzieje się w tej chwili, wszystko to jest jakoś do czegoś podobne, lecz z braku perspektywy czasu w obserwacji niemożliwym jest ustalić cokolwiek teraz. Mamy bowiem jedynie punkt w tej dynamicznej czasoprzestrzeni – tylko jedną mapkę żyjących tam roślin. Odwiedzę trafostację za rok, albo i za 5 lat, poproszę kogoś, by zrobił to za 100 lat i narysował, co zobaczy, jak ja robię to dziś.

Kliknij obrazek, aby powiększyć


Autorką tekstu jest Urszula Zajączkowska

Poetka, botaniczka, adiunkt w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW. Wydała 3 książki poetyckie, za które otrzymała Nagrodę Fundacji Kościelskich oraz kilka nominacji do nagród poetyckich. W 2019 roku wydała książkę eseistyczną Patyki, badyle nagrodzoną Nagrodą Literacką Gdynia, oraz Złotą Różą przez Instytut Książki, nominowaną do Paszportów Polityki i do Nagrody Witolda Gombrowicza. Jej najnowszy tomik Piach został nominowany do Nagrody Orfeusza i Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Felietonistka magazynu o kulturze „Dwutygodnik” i miesięcznika „Charaktery”. Mieszka w Wołominie. 

Pozostałe „Narracje o Trafostacji” poznasz TUTAJ

- Czytaj także

Polecamy

Zobacz więcej